Polowanie na ryby

Dawno temu, jachtem przez Bałtyk w przenikliwie kapryśnym, zimnym maju....

Przytuleni do kutrów

Po zimnym i wietrznym przelocie na Bornholm, wchodzimy przed zmrokiem do Ronne. Lubimy przytulać się do rybackich części portów, więc tak robimy i tym razem. Miasto nie interesowało nas ani jako cel, ani miejsce w którym chcielibyśmy spędzać czas. Z miasta wypłynęliśmy i od miast chcieliśmy być daleko.
Byliśmy niedospani i mokrzy. Po półtorej doby w zimnie i deszczu marzyło nam się ciepło i świeża ryba. Wiedzieliśmy, że o tej porze nie nie uda nam się jej dostać. Postanowiliśmy więc wstać rano i zajrzeć na dostawy z kutrów.

Poranek jednak zaistniał dla nas później niż dla duńskich rybaków. Uwinęli się szybko i ok. 11:00 nie było już żadnej ryby, a kolorowe pojemniki stały puste. Tuńczyk z polskiej puszki nie był naszym marzeniem. Ruszamy więc we dwie na polowanie. Bezpośrednio na kutry.

Polowanie

W portowym pomieszczeniu w żółtych kłębach dymu, przy kartach i piwie siedzi trzech mężczyzn i jedna kobieta. Wszyscy rozczochrani i jakby nie bardzo obecni w przedpołudniowej rzeczywistości. Jeden z mężczyzn, ten o mocno zmierzwionej długiej brodzie i twarzy rumianej, bynajmniej nie od słońca, pokazuje nam litewski kuter, wzbudzając w nas nadzieje na podbój statków rybackich, a raczej ich ładowni. Odchodząc myślę, że nasz rodzimy po sąsiedzku Rumcajs jest jednak bardzo elegancki. Ryba, ryba, ryba – kołacze mi się między językiem a mózgiem.

Po drugiej stronie basenu stoją mniejsze i większe literwskie i łotewskie kutry. Na jednym z nich, na rufie, stoi oparty o burtę starszy, drobny mężczyzna wpatrzony w wodę w basenie. Pytaniem o rybę wyrywamy go z zamyślenia. Wolno podnosi na nas wzrok i woła w stronę wnętrza kutra “Staszka ! Staszka!”. Zza drzwi wyłania się wielki brzuch, odziany w nadpruty granatowy sweter. Wnętrze stoi w mroku, więc widać tylko to, co wychodzi na światło dzienne. Przez chwilę zdaje mi się, że brzuch wyłaniać się będzie bez końca, ale wreszcie pojawia się na końcu twarz mężczyzny. Niemłoda i okrągła. Dwóch rybaków jakby z dwóch światów, myślę. Obaj kręcą głowami i jednogłośnie odsyłają nas do największago kutra przy końcu keji.

Chwilę poźniej zadzieramy głowy w kierunku białej nadbudówki, szczerząc zęby w uśmiechach. Jakie to szczęście, że mamy na sobie sztormiaki, a nie miniówki i szpilki.

Z nadbudówki wyłania się przez małe okienko głowa. Na pytanie o ryby, głowa kiwa przecząco i z trudem po angielsku odpowiada, że ryby nie ma, jednak nadal przyglądała się nam zaciekawiona. Magda nie daje za wygraną. Całe szczęście, kutry zna nie tylko z wyglądu. Znów mała wymiana krótkich angielskich zdań, tym razem przemieszanych z rosyjskim. Gdy głowa “paniała”, że rozumiemy po rosyjsku ,woła kolejną głowę do małej otwartej szybki.

Dobra, myślę, już wprawdzie nie bardzo pamiętam jak się czyta rosyjskie bukwy, ale dla ryby to ja mogę i starorosyjską drukowaną cyrlicą pokrzykiwać pod kutrem. Magda nie zapomniała na szczęście. Rosyjskojęzyczna teraz już głowa rzuca w odpowiedzi z okienka, że maja tylko małe szprotki, które nie nadają się na zupę. Trzecia głowa spogląda przez szybkę obok. Czyżby? Nie damy się zbyć szprotką. Korzenie nam wyrosną, ale będzie łosoś albo dorsz, no flądra chociażby! Wreszcie lody zaczynają topnieć, ale tylko trochę, bo mają jedynie zamrożone ryby.

Tylko mrożone szprotki ?Nie wierzę !

Głowa mówiąca po rosyjsku nie ma po lewej stronie ani jednego zęba, po prawej posiada kilka. Duński Rumcajs o pożółkłej od tytoniu brodzie, nie olśnił nas bielą, ale… zęby miał, myślę w tle pertraktacji. Chyba z głodu zaczynam zaciskać zęby i widzieć jak dentysta! Wreszcie głowa przyznaje, że mają zamrożonego łososia i pokazuje jego wielkość, wyciągając ręce przez małe okienko.

Głowy pękły !Yesss! Będzie obiad !

Czując postęp w negocjacjach i chcąc utrzymać wątłą nić porozumienia teraz my zaczynamy kiwać swoimi głowami, że chcemy. Szczerzymy przy tym zęby od ucha do ucha. No tak, ale co oni za niego dostaną ? – pyta po rosyjsku głowa. Wtedy Magda wypowiada zaczarowane słowa:

A koniak możet byc?

I wtedy widzę jak cały kuter mięknie i osiada na wodzie nieco głębiej.

Głowa pokazuje w szerokim uśmiechu swój mocno okrojny garnitur zębów, mówi coś do wnętrza i natychmiast wszystkie trzy głowy ukazują się jakby przyklejone do szyby cukierni dzieci, z radosnymi śmiechami różnej jakości.
“O kiej”, my idziemy po butelkę, oni szykują rybę.

Wracając widzę, że głowy zamieniły się w trzy postacie odziane w drelichy, stojące w oczekiwaniu na pokładzie. Nasza okienkowa głowa, a teraz już postać, łapie za czarny duży worek, schodzi po trapie i stawia przed naszymi nogami. Zaglądamy z ciekawością co z niego dla nas wyciągnie.

Jest tam łosoś i prezent, jak nazywa dużą regularną kostkę czegoś, zawiniętego starannie w alumuniową folię. Okazuje się jednak, że w torbie są jeszcze trzy piękne dorsze, a cały worek jest dla nas. Rzeczywiście głęboko zmrożone, ale to okazuje się później błogosławieństwem.  Podnosimy za rogi worek i oczy nam okrągleją ze zdziwienia ile ryby udało się nam upolować, tymczasem brunatno odzianej postaci oczy rozbłysły srebrzyście na widok Scharlachberg’a. To brandy nie koniak, ale kto by na to zwracał uwagę. Nasza drelichowa postać chowając go niczym czarodziejski eliksir za pazuchę, podąża do swoich. Spoglądam na jego towarzyszy. Uśmiechy od ucha do ucha. Wszyscy są zadowoleni. Każdy coś upolował. Podnosimy jakieś 12 kg ryby w czarnym worku i wracamy na jacht do naszych towarzyszy podróży. Rozkoszą jest patrzeć jak łapią się za głowę. Cóż, naszym morskim świecie, to my wracamy z łowów.

Trzech rybaków. Nie znam ich imion, nie wiem skąd dokładnie byli, czy mieli rodziny, jak im się wiodło. Ich głowy i szare postacie pozostaną takimi w mojej pamięci. Oni, niebo, mokry beton nabrzeża, krople deszczu. Wszystko w tej aurze miało szary kolor. Dzięki nim mieliśmy okazję poznać smak łososia, jakiego próżno szukać na sklepowych półkach. Prezentem była 6 cm grubości wielka kostka łososiowego mięsa. Czegoś takiego nikt z nas nie widział, ani nie smakował wcześniej. Jego kolor, smak, konsystencja, zapach, miękkość. To wszystko pozostało w pamięci, bo było takich trzech rybaków na łotewskim kutrze i kilku innych, którzy nas do nich powiedli.